czwartek, 17 lipca 2014

Koncert Metallicy w Polsce - relacja.z festiwalu Sonisphere Warsaw 2014

Od omawianego przeze mnie dzisiaj koncertu minęło już dobre sześć dni, przez ten czas wróciłem do domu, odpocząłem i postanowiłem podzielić się z Wami moimi przeżyciami. Ten wpis będzie troszeczkę inny niż wszystkie inne, gdyż zawierać będzie wiele osobistych odczuć i wydarzeń, które z muzyką nie do końca będą miały dużo wspólnego.

Moją przygodę muszę zacząć opisywać od godziny 6.00 w piątek, wtedy to zszedłem z nocnej zmiany i po uprzednim umyciu się i wypiciu filiżanki dobrej kawy powędrowałem na przystanek autobusowy, gdzie za niespełna pół godziny miał przyjechać autobus, którym miałem pojechać do Warszawy. Niestety jak to bywa z polskimi PKS'ami coś nawaliło i busik nie przyjechał. Na szczęście o godzinie 8 00 podjechał kolejny autobus który okazał się w pełni sprawny. Przyznam szczerze, nie lubię jeździć PKS'ami. Siedzenia są niewygodne, amortyzatory przerdzewiałe, a w dodatku drogę o długości 180 km pokonuje w 3,5 godziny.
 Na szczęście zabrałem ze sobą moje DX'a 50 od iBasso, który przez cały czas umilał mi drogę. W końcu do kilku przesiadkach w stolicy i jeździe pociągiem około 11:30 dotarłem pod stadion narodowy. Bramy otwierano dopiero o godzinie 14, więc mi zostało dwie i pół godziny wolnego czasu, więc nie tracąc go dłużej odpaliłem mojego kindla i zacząłem czytać kolejne fragmenty Gry o Tron. Równo o 14 00 otworzono bramy i po nieszczególnie dokładnej rewizji plecaka wpuszczono mnie razem z kolegą na teren eventu.
Następnie szybki bieg po schodach i po kilku chwilach zajęliśmy sobie miejsca mniej więcej naprzeciw sceny. Jak pierwsi na scenę wkroczyła "Chemia". Niezbyt znany polski zespół z dorobkiem dwóch płyt pokazali publiczności kilka swoich kawałków po czym zniknęli za kotarą. Od po prostu taki niczego sobie zespolik, który żadnego szumu nie narobił. Kolejny w kolejce był Kvelertak, norweski zespół grający mocny metal. Zaszczycili Nas ciekawym nietuzinkowym graniem, szczerością i naturalnym sposobem bycia. Swoją drogą widać, że umieją grać i przy tym naprawdę dobrze się bawią, nie zdziwiłbym się gdyby za kilka lat to oni występowali tuż przed Metallicą.
Uwagę przyciąga wokalista grupy, który obdarzony przez naturę długimi włosami i obfitym brzuchem, potrafi genialnie śpiewać. Jako trzeci na scenę wszedł legendarny już Anthrax, który jako pierwszy porwał ludzi i zmusił ich do powstania z miejsc. Sam powstałem z wielką chęcią , gdyż chłodne podmuchy wiatru sprawiały, że siedzenie przez cały festiwal byłoby wręcz "niewskazane". Anthrax wywiązał się ze swojej roli znakomicie, gdyż po takich przebojach jak TNT, czy Among the Living nikomu już nie było zimno. W końcu jakby nie patrzeć jest to jeden z tak zwanej "Wielkiej Czwórki Thrashu".
 Korzystając z przerwy po ich występnie skoczyłem zjeść coś ciepłego. Jak to zazwyczaj bywa w takich miejscach, ceny bywają wręcz horrendalne. 10 zł za małego hot-doga, czy też 14 za zapiekankę, lub 9 za małe bezalkoholowe piwo, to z pewnością biznes życia. Przed 19 na scenę weszła Alice in Chains, zespół za którym za bardzo nie przepadam. Nie mniej jednak widownia bawiła się przy nich wyśmienicie. Usłyszeliśmy typowy zestaw tak zwanych: „Greatest Hits”, w tym takie majstersztyki jak „Them Bones”, „Man in the Box”, „Would?”, „Rooster”. Nowsze utwory, „Check My Brain” czy „Stone”, bardzo zgrabnie się z nimi kompilowały. Mimo iż Zniewolona Alice jest uważana za zespół epoki Grunge to wyraźnie widać w niej dużą ilośc metalu, którą jest przesiąknięta.
 No i w końcu po ponad godzinnej przerwie o dziewiątej wieczorem na scenę miała wejść Metallica. Powiedzmy sobie szczerze, to właśnie na nią czekała duża większość widzów. Jak to zwykle bywa nie obeszło się bez małej 10-minutowej obsuwy, nie mniej jednak widownia umilała sobie czas poprzez wielokrotne tworzenie fali meksykańskiej, czy też poprzez próby wywoływania zespołu na scenę poprzez krzyczenie "Me-a-llica!!!, Me-ta-llica, Me-ta-llica". I w końcu o 21:11 stało się! "Metalowa Apokalipsa" się rozpoczęła. Ubóstwiany i kochany przez miliony zespół zaprezentował 16 wybranych przez fanów utworów, których listę możecie znaleść tutaj. Był to koncert który zapewne nie zapomnę do końca życia.
 Wszystko wyszło znakomicie. Fantastyczne lasery podczas "One", czy też śpiewany przez publiczność "Memory Remains", oraz widok pięćdziesięciu tysięcy rąk w górze podczas "Creeping Death", no i oczywiście "Master of Puppets" podczas którego cały stadion doznał masowego orgazmu. Ahh... to były wspaniałe rzeczy. Decyzja o zrobieniu festiwalu na stadionie narodowym była z pewnością słuszna, gdyż budowa obiektu bardzo dobrze potęguje doznania akustyczne, dzięki czemu każdy mógł cieszyć się dobrą jakością dźwieku jak i oglądanego na wielkich ekranach obrazu.
Na koniec James pożegnał Nas starym jak świat "Seek and Destroy" podczas którego cały stadion dosłownie wybuchnął falą wiwatów i tańców "pogo" na płycie. Na pożegnanie fani dali zespołowi flagę polski, z którą po powieszeniu na perkusji zespół zrobił sobie zdjęcie. I mimo iż dla wielu opowieść dobiegła końca, to z pewnością nie dla mnie. Podczas wracania na mieszkanie do kolegi wszędzie widać było balujących fanów metalu, którzy nadawali klimatu miastu, a także odpowiedzialni byli za przebudzenie mnie po zaledwie godzinnym śnie. Nie wyspany, lecz nadal pełen wrażeń wróciłem na dworzec główny.
 Jak wielkie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem cały tłum leżących i śpiących dosłownie gdzie popadnie ludzi, z którymi zaledwie kilka godzin temu żegnałem największy metalowy zespół świata. Oprócz sennych i zmęczonych twarzy wśród tłumu widać było także spocone i "zmordowane" twarze pracowników McDonalda, który czynny był przez całą noc i znając życie musiał obsłużyć całą zgraję powracającej do domów młodzieży. Gdy w końcu wróciłem do domu i gdy odespałem ostatnią jakże intensywną noc jednego byłem pewien. Następnym razem muszę załatwić sobie bilety na płytę główną i poczuć co to znaczy prawdziwy hardkorowy taniec "pogo". ;)
P.S. Reszta zdięć: